Nie byłbym sobą, gdybym nie znalazł jakiegoś powodu do narzekania, ale tym razem postanowiłem ów powód zostawić na koniec. Tyle bowiem dobrego się dzieje wokół, nieprawdaż? Oto Ministerstwo Zdrowia znalazło dla nas furtkę, jak zatrudnić kolegę w gabinecie, nie będącym NZOZ-em.
To samo z rejestracją praktyki kogoś, kogo nie bardzo stać na własny gabinet. Oto, by zarejestrować praktykę, nie trzeba będzie już gabinetu posiadać. Wystarczy nim dysponować. Małe słówko, a cieszy. I cóż poradzę, że mam nieodparte skojarzenie ze słynnym sformułowaniem „gazety lub czasopisma”, które w Komisji Rywina oznaczało, że prywatną telewizję można mieć, lub nie.
Znacznie bardziej ode mnie utytułowany Kolega po fachu uwierzył potędze propagandy i złożył wniosek do PARP o pieniądze unijne, przeznaczone na unowocześnienie swojej praktyki dentystycznej. Przeszedł nawet pierwszy etap drogi przez mękę, tylko po to, by się dowiedzieć, że „dotacje z Unii dla indywidualnego lekarza dentysty nie są możliwe”. Gdyby był wpierw zadzwonił, (choćby do mnie), zaoszczędziłby czasu i nerwów. Ale, że to człowiek stanowczy, by niegrzecznie nie powiedzieć, że uparty, postanowił rzeczone pieniądze jednak zdobyć. Życzymy powodzenia wiedząc, jak uciążliwa i kręta jest droga do uzyskania jakichkolwiek dotacji skądkolwiek. Co tam, Kolega ma modny, terenowy samochód z napędem na cztery koła, więc gdzieś w końcu dojedzie. Nie prędzej jednak, niż w 2007 roku, taka jest moja ocena. Chociaż optymizmem napawa fakt, że dotacji wprawdzie nigdy nie dostanie lekarz, ale dostanie je lekarz-przedsiębiorca. Wystarczy więc przedsiębiorcą zostać.
Może z czasem zacznie być Ci potrzebna sekretarka lub jeszcze kto inny i będziesz mógł skorzystać z niepowtarzalnej oferty telefonii komórkowej dla Firm.
To, że znów musimy rejestrować „przedsiębiorstwo” w Urzędzie Gminy też nie jest niczym złym. W końcu procedura nie jest trudna, a jeśli ktoś pilnie śledził zmiany w przepisach, to i tak już rejestrował się co najmniej raz. Więc powtórnie będzie znacznie łatwiej. Zważywszy na fakt, że obowiązek rejestracji już został wprowadzony w życie, tytuł niniejszego tekstu nie jest najszczęśliwszy: lepsze nie idzie, ono już przyszło… Premier Marek Belka na spotkaniu w Fundacji Batorego w marcu tego roku powiedział o reformie naszego podwórka: „Zrobiliśmy to, choć w sposób absolutnie nie idealny. Było to usłane zgniłymi kompromisami.” Cokolwiek Pan Premier rozumie pod „zgniłymi kompromisami”, ważne jest, że „zrobiliśmy to”, czyż nie?
Dobrych wiadomości ciąg dalszy. Pisałem niedawno na tej stronie o pracy w Anglii i to nie pisałem najlepiej. Musiałem się mylić, bo jednak chętnych jest wciąż bardzo dużo, a ci, którzy już tam są, opowiadają, że wcale nie jest Ľle, wręcz przeciwnie. Biję się więc w piersi i apeluję – wyjeżdżajmy! Unia otworem stoi i czeka. Co prawda w Niemczech, a przynajmniej w niektórych landach obowiązują jakieś niewolnicze normy, ale co tam, poradzimy sobie na pewno. A i norm się nie bójmy. Bo przecież obowiązek przyjęcia trzech pacjentów w ciągu godziny pracy wydaje się nieco przesadzony, to musimy pamiętać o jednym. Tam nie lekarz dentysta ma ten obowiązek, tylko cały zespół. Tam lekarz tylko leczy, bezpośrednio, rękami, w ustach pacjenta. Całą resztę, profilaktykę, rejestrację, administrację i sprawozdania załatwia (przepraszam za wyrażenie) personel. Zwyczajowa indywidualna praktyka dentystyczna w Unii składa się co najmniej z trzech osób, poza lekarzem.
Tam indywidualna praktyka dentystyczna JEST przedsiębiorstwem, do czego wszak mamy według najnowszych trendów dążyć u siebie. I przecież nie chodzi tylko o dotacje z unijnych pieniędzy. Chodzi o zasadę, o organizację pracy. Wyjeżdżajcie więc, kochani, do woli, a ci, co zostaną, też sobie jakoś poradzą, nie mając innego wyjścia. Czynniki nadrzędne pilnie dbają o to, byśmy nie gnuśnieli jedynie w obrębie mrocznych zakamarków jamy ustnej. Zmuszają nas do poszerzenia horyzontów i otwarcia się na świat. Ci z Państwa, którzy podpisali kontrakty z NFZ już pewnie domyślają się o co chodzi. Tak, o nowy format kolejki pacjentów. Dotychczas należało wykazywać zapisy w formacie ACL (cokolwiek to znaczy). Zawarta tam była liczba osób oczekujących na wizytę i średni czas oczekiwania. Obecnie proponowany jest system XLM i również nie mam pojęcia, co to może znaczyć, ale litery są z pewnością bardziej europejskie. Ponadto w nowym systemie wymaga się wpisania numeru PESEL przy rejestracji, co jest znakomitym pomysłem, bo jak wiadomo, każdy kto zechce zapisać swoją mamę do dentysty, ów nieszczęsny PESEL ma zawsze przy sobie. Po drugie system XXL (pomyliłem literki? Cóż, wiek robi swoje) wymaga diagnozowania pacjenta podczas wpisywania go do kolejki, co zmusza personel pomocniczy do natychmiastowego zwiększenia kwalifikacji. Po trzecie, cała procedura jest teraz tak czasochłonna, że wymaga właściwie wyodrębnienia jednego dnia w miesiącu przeznaczonego tylko na zapisywanie pacjentów, czyli ustalanie kolejki. Czyż to wszystko nie jest wspaniałym polem do popisu dla nas – „zwykłych” dentystów?
Myślmy więc szeroko i rozwijajmy się dotąd, aż przestawimy nasze praktyki na tory przedsiębiorczości. Bowiem sam wpis do Gminy przedsiębiorców z nas jeszcze nie uczyni. Tu chodzi o sposób myślenia. I może, za kilka lat, faktycznie będziemy u siebie przyjmować po trzy osoby na godzinę, bez konieczności wyjeżdżania do Unii.. Będziemy tak cenieni w świecie, jak polscy lotnicy w czasach powojennych. Mówiło się, że jak trzeba, to polecą i na drzwiach od stodoły, czego nie umiał żaden inny lotnik na świecie. Działo się tak dlatego, że Polacy nie mieli innego wyjścia – musieli latać na tym, co mieli, a mieli złom. Sądzę, że za jakiś czas będziemy nie tylko najlepszymi dentystami, ale i przedsiębiorcami-lekarzami w Europie. Dlatego, że nikt prócz nas, nie będzie miał szansy nauczyć się poruszania w gąszczu sprzecznych przepisów i „zgniłych kompromisów” współczesnej, rodzimej służby zdrowia.
Skoro już tyle strony zapełniłem peanami na temat tego, co dobre wokół nas, pora na koniec choć trochę ponarzekać, by tradycji stało się zadość.
My, zwykli dentyści-praktycy wciąż napotykamy w swojej pracy na trudności i kłody, co się je nam pod nogi rzuca. Ledwo się do czegoś przekonamy i czegoś nowego nauczymy, okazuje się, że jest to już przestarzałe i znów trzeba dowiadywać się czegoś nowego. Przecież w ten sposób jest ciężko pracować! Jak już z mozołem doszliśmy do tego, że prawie każde zdjęcie rentgenowskie jakie wykonujemy wychodzi nam idealnie – wprowadzono pozycjonery, by nam rzecz ułatwić. Nie można to było od razu? Jak w końcu nabraliśmy trochę wprawy w zdejmowaniu starych mostów i koron, pojawił się zbijak automatyczny. Już, już wydaje się nam, że wiemy w jaki sposób prawidłowo wykonać leczenie endodontyczne i bezbłędnie wypełnić kanały, trach! Proponują nam endometry wielu generacji i gutaperkę na gorąco. Albo inne tytanowe narzędzia rotacyjne. I tak dalej i dalej…
Czy w tych warunkach można spokojnie pracować?